Czas czytania: 4 min.

Co daje Nam szczęście? Dla niektórych jest to spokój, porządek, stabilizacja. Dla innych z kolei będzie to aktywność, czerpanie z życia pełną garścią i spontaniczność. Zazwyczaj w parze z tymi wartościami idzie również preferencja dotycząca domowego czworonoga. Tak to już jest – dzielimy się na psiarzy i kociarzy.

Są też i tacy, do których zaliczamy się i my – fani robotyki i automatyki, elektronicy i fani nowinek technicznych, którzy chętnie uciekają myślami na arenę walk robotów. Właśnie dlatego dziś na Blogu Botland podejmiemy się próby określenia słuszności elektryfikacji kociej strony medalu. Zacznijmy więc tę rozprawkę od postawienia pytania: Czy elektroniczny kot ma sens?

Automatyka i robotyka wszem i wobec

Od czasu do czasu, elektroniczny świat obiega informacja o nowych rozwiązaniach zarówno software’owych jak i hardware’owych. Nie się co dziwić – elektronika na tle innych dziedzin techniki rozwija się wyjątkowo szybko, a w związku z tym powstają coraz nowsze i przydatniejsze systemy automatyzacji, minikomputery, płytki, czujniki i układy scalone. Wszystko fajnie, ale faktem jest, że wszystko to należy do świata nieożywionego.

Człowiek szybko przyzwyczaja się do nowych warunków i informacji, a w zgiełku codzienności być może nie dostrzegamy ciągłego rozwoju sztucznej inteligencji, której zastosowanie wydaje się jak na razie jedynym sposobem, by móc tchnąć „życie” w robota. A takich inteligentnych robotów można już teraz wymieniać całkiem sporo.

Skoro już o życiu mowa, zastanawialiście się kiedyś dlaczego samoloty przypominają ptaki? Dlatego, że to właśnie z obserwacji natury konstruktorzy mogą czerpać najlepsze rozwiązania. Przykładem takiego naśladownictwa są owiane światową sławą roboty z Boston Dynamics, a ich czele stoi najnowszy i najbardziej dopracowany – Spot, nazywany przez niektórych robo-psem (szczególnie z robotycznym ramieniem). Wspominaliśmy już o nim kiedyś przy okazji prezentacji kolejnego psa-robota w wersji mini – Petoi Bittle na Blogu Botland.

Inspiracja psem, w aspekcie sposobu poruszania się, wiernego wykonywania poleceń i wielozadaniowości wydaje się zrozumiała, jednak co z radością jaką może dać nam prawdziwy czworonóg? Czy takie projekty to dobry pomysł?

MarsCat. Elektroniczny przyjaciel domu

Do Botland trafił niedawno pewien zwierzak – MarsCat, czyli kot w wersji elektronicznej, który naśladując prawdziwe stworzenie ma z założenia dostarczyć nam rozrywki. Czy jednak zasługuje na to by nazwać go elektronicznym kotem, czy powinniśmy pozostać przy tytule „robot”, „zabawka”? Przyjrzyjmy mu się zatem nieco dokładniej.

MarsCat to bioniczny, interaktywny i inteligentny robot imitujący swoją budową, zachowaniem i wyglądem kota. Jest w pełni autonomiczny i z założenia, jego podstawowym zadaniem jest zaskakiwanie i pocieszanie właściciela i zapewnienie mu rozrywki. Projekt wywodzi się z Kickstartera, gdzie zebrano ponad 10-krotnie większe środki niż zakładano. Pomysł trafiony, szczególnie, że chyba każdy z Nas kiedyś zabłądził na YouTube i z rozkoszą oglądał filmy ze słodkimi kotkami. No przyznajcie się, to nic takiego – każdy ma jakąś słabość!

Robot ma cztery łapy, ogon, uszy, nos i oczy, więc z grubsza można uznać go za kota, choć do dopełnienia obrazka brakuje mu futerka. Nie jest to jednak niedociągnięcie ze strony twórców – futro zaburzałoby dotyk, na który robot jest wrażliwy. Im czulej go głaszczemy, tym chętniej odwzajemnia gestKot może nam usiąść na kolanach, wydawać z siebie kocie dźwięki zadowolenia i pokazać nam swój humor zmieniając wygląd oczu.

MarsCat potrafi jednak dużo więcej niż tylko reagować na dotyk – słyszy dźwięki, rozpoznaje obiekty i wchodzi z nimi w interakcję – tak jak w przypadku prawdziwego kota, tylko bez ryzyka podrapania pazurami dywanu, kanapy czy naszych dłoni. Rozpoznaje także przeszkody na swojej drodze – to przydaje mu się bez wątpienia w podróży do stacji ładowania, w postaci specjalnej kuwety. Jest po prostu w pełni autonomiczny.

Zapowiada się świetnie, jednak nie ukrywamy, że cena za jaką można nabyć tego towarzysza może odstraszyć. Warto jednak pomyśleć, ile potencjalnych szkód w salonie i sypialni możemy uniknąć (kto ma kota, ten wie) jeżeli zdecydujemy się na wersję po elektryfikacji. Jeśli jednak nie teraz, to może kiedy indziej – technologia ma to do siebie, że wraz upowszechnieniem ceny spadają i tego się trzymajmy.

Kot, lecz nadal robot. Co napędza MarsCata?

Każdy robot, niezależnie jak bardzo nie byłby zaawansowany, składa się z zespołu komponentów. To właśnie dzięki stałemu mierzeniu różnych wartości z czujników i analizowanie wszystkich tych danych w jednostce centralnej możliwe jest uzyskanie autonomii. Co więc pod tym miłym gumowo-plastikowym, kocim korpusem skrywa MarsCat? Okazuje się, że wcale nie tak mało.

Sercem i mózgiem tego kociaka jest… Raspberry Pi 3B z 1GB pamięci RAM. Tak, robotem steruje dobrze Wam znany minikomputer, co wcale nie dziwi ze względu na możliwości obliczeniowe tej jednostki oraz jej wszechstronność. Jego możliwości dopełniają różne czujniki takie jak TOF, żyroskop i aż sześć czujników dotyku. Kot widzi poprzez kamerę o rozdzielczości 5 Mpx o szerokości widzenia 72 stopnie. Jego oczy to nic innego jak wyświetlacz o przekątnej 1,5”. Wbudowany mikrofon i głośnik wprowadzają dodatkowe możliwości interakcji, a żeby robot mógł okazać typową dla kotów mowę ciała, zgina się w 16 miejscach (aż tyloma przegubami może się poszczycić). Elementami jego interfejsu są przycisk do włączania, oraz porty USB i miniHDMI. Posiada również komunikację Bluetooth oraz WiFi.

MarsCat

Koty słyną z tego, że przez większość życia wolą przespać. A na ile czasu zabawy możemy liczyć w przypadku MarsCata? Akumulator 7,4 V, o pojemności 6800 mAh wystarczy temu malcowi na 2h energicznej zabawy lub na 5h spokojnego towarzyszenia swojemu właścicielowi.

Czy elektroniczny kot zastąpi prawdziwego?

Nie grzecznie jest mówić komukolwiek na siłę, że tak albo nie, dlatego odpowiedź na to pytanie pozostawiamy Wam. Jeśli jesteście zapaleńcami elektroniki i robotyki, to zapewne nawet bez zwierzęcej aparycji kochalibyście robota jak żywe stworzenie. Są jednak i tacy, którzy z różnych przyczyn prawdziwego czworonoga mieć w swoim domu nie mogą – w tym przypadku, taki towarzysz może być opcją do rozważenia

Jak oceniasz ten wpis blogowy?

Kliknij gwiazdkę, aby go ocenić!

Średnia ocena: 4.5 / 5. Liczba głosów: 4

Jak dotąd brak głosów! Bądź pierwszą osobą, która oceni ten wpis.

Podziel się:

Maciej Figiel

Maciej Figiel

Wszechstronny, chętnie podejmuje się wyzwań, bo uważa, że jest to najszybsza droga ku rozwojowi. Ceni sobie kontakt z naturą i aktywny wypoczynek. Pasjonat motoryzacji i nowych technologii.

Zobacz więcej:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Ze względów bezpieczeństwa wymagane jest korzystanie z usługi Google reCAPTCHA, która podlega Polityce Prywatności oraz Warunkom użytkowania.